— No i co? — Udało się? — tamten spytał.
— Jak z nut.
— No, to postaw szkło! A harmonja moja!
— Twoja. Ale gadaj mi teraz dokumentnie o tym Szollu, bo się zasypię!
Obdartus począł się śmiać.
— Żebym to ja tam się dostał, tobym im dopiero gitarę skręcił, ale już mnie juchy znają! Szolla znam od małego. Starzy mieszkali obok. Mój szewc był, a jego robociarz. Razem nas wpakowali do terminu do stolarza, alem plunął na to świństwo i do roznoszenia gazet się wziąłem. Szoll został. Taki był jucha twardy i uparty. Tłukli go, szturchali, poniewierali, głodzili, on nic, przypiął się, jak kleszcz, do warsztatu. Łeb to był, że można nim było kamienie tłuc. A to raz zastaję w kamienicy chryję. Starego Szolla maszyna zabiła. A u nich tam było czworo bąków i kobieta chora. No — wywieźli umarlaka, zachodzę do nich, mówię: trza fabrykę procesować, a tu siedzi ten stary Duchas i nuż gadać, jak klecha w kościele, że to Bóg nad sierotami, że to byle statek i praca, to i bieda ucieknie, a oni, durnie, wszystkie chlipią i wierzą. Plunąłem i poszedłem. Nie żaden tam Pan Bóg, ale Duchas ich w opiekę wziął, a Szoll, jak wołem był, tak i został. A to jeszcze takie durnie to szczęście mają, że na gorszych od siebie trafiają, bo fabryka z dobrej woli pięćset blatów im zapłaciła.
Myślisz, że Szoll choć surdut sobie sprawił, albo kolegom postawił piwa z tej okazji? Akurat! A pożyczył to komu złotówkę? Na posagi dla sióstr będzie, powiada. Hrabianki! Zhardziało to, nadęło się, ledwie patrzy na sąsiadów, edukacji potrzebuje, na lekcje chodzi, a starą na lato na wieś wywożą, na wody, na kurację!
Jedni się obrazili, ogadywali drudzy, alem ja zwąchał, że z głupiego zawsze pociągnąć można.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/215
Ta strona została przepisana.