Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Jedna z dziewczyn gębę miała urodziwą, choć jeszcze bąk był niedorosły. Wstępowałem wieczorami, to świętem, basowałem im, przytwierdzałem, co nieco przyniosłem, to gazetę, to jabłek.
I tak trwało, aż dzieweczka dorosła. Wtedy uderzyłem w konkury. Dali mi ją i sto pięćdziesiąt fajgli w łapę. Przystałem do spółki z Rubinem i w Grodzisku założyliśmy piwiarnię, z bilardem i z muzyką, kokosowy był interes, gdyby nie Wikta, niby moja żona.
Jak jej wyłożyłem, że dla gości ma grzeczna być, usłużna, tak podniosła wrzask, sprałem ją, uciekła do familji. Nie bardzom gonił, bo i pieniądze i przyodziewek i pierzyny mi zostały, a i oni znaku życia nie dawali. Ale interes się popsuł. Rubin drapnął jucha, zostałem na lufcie. Wtedy poszedłem po Wiktę. A u Szollów tymczasem stara zmarła, dwie dziewczyny za mąż poszły, chłopak najmłodszy aż w Galicji był, w szkole. Ten nasz Szoll Antek mieszkał tam i Wikta z nim.
Widzę, że im się dobrze dzieje, można się będzie pożywić. Zachodziłem po Wiktę, co parę dni i zawszem dostał parę złotych a i rubla czasem. Potem zaczęli się stawiać, tom zaczął grozić; dawali, byle ich w spokoju zostawić. Aż raz Rubin się odnalazł; powiada: — Dam ci sto rubli za Wiktę, a potem założymy znowu interes.
Namówiłem kobietę na spacer, że to niby chcę sklepik założyć spożywczy, żeby przyszła obejrzyć. No — wstąpiliśmy na piwo, wsypałem proszek, samą wsadziłem w dorożkę, zdałem żydowi. Co? Mogę znać Szolla! Szwagier jestem!
— I nic za to nie miałeś? — spytał Niekrasz, któremu, pomimo wielkiego zahartowania, a raczej nieczułości na występek, zrobiło się straszno.
— Od kogo? Szoll przyszedł i skamlał tylko, obiecywał setki, byle powiedzieć, gdzie siostra. Duchas groził mi sądem Bożym i karą niebieską. Skląłem ich