Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/221

Ta strona została przepisana.

— Mówię, nie pyskuj! — powtórzył Niekrasz, złowieszczo błyskając oczami.
— Co? Grozisz? Chcesz majchra skosztować?
— A ty?
Stanęli obadwaj z ręką prawą w kieszeni, skupieni do skoku. Ignac się roześmiał.
— No! Dosyć! Dawaj pieniądze!
Niekrasz dał mu trzy ruble.
— Dawaj sześć! Tyle się należy.
— To weź!
Znowu się Ignac opamiętał i zaśmiał.
— No, niechta! Oddasz potem. Chodź, postawię ci. Byłem na wsi. Pokażę ci, co za fajn dziewuchę sobie przywiozłem. Rubin da setkę.
Niekrasz poszedł. Nie wrócił na noc do Duchasa, w poniedziałek nie pokazał się u Radyńskich. Przepadł. Nowi znajomi niepokoili się o niego, przepytywali, szukali. Zginął bez śladu.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Był zmrok zimny, wietrzny, po ulicach hulała śnieżna zadymka. Niekrasz szedł Lesznem. Miał na sobie znowu łachmany, kołnierz podniesiony, kapelusz wsunięty na oczy, ręce po łokcie w kieszeniach. Był to poniedziałek, tego wieczora Duchas nigdy nie spędzał w domu i wracał późno z jakiegoś nabożeństwa. Niekrasz o tem wiedział. Okna sutereny były ciemne, w bramie pusto, bo stróż zapalał lampy po schodach. Niekrasz przemknął, jak cień, przez bramę, wsunął się w dobrze sobie znany piwniczny korytarz, namacał drzwi i począł próbować klucza, który z sobą przyniósł. Ale drzwi nie były zamknięte, otworzyły się bez szelestu. Chwilę stał w progu, bez tchu, słuchając. Izba była pusta, bezbronna. Tedy na pamięć, orjentując się w ciemności, posunął się do kuferka, przyklęknął, począł próbować znowu podrobionego klucza, otworzył, zagłębił rękę, szukał na spodzie.