Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

szubieniczniki! A nie ruszycie się to inaczej! Pieniądze brać, to galopem! A robić, to jak żółw! Ryba śnięta lepiej się rusza! Justyn! Małpo afrykańska! Co stoisz, jak kołek? Żywo!
— Aha, żywo! — powtórzył idjotycznie znajda, istota nieokreślonego wieku, straszna, kołtunowata, śmiejąca się głupowato.
— Hej, hej! Razem, razem! — zachęcali się parobcy.
— Gospodarzu — ozwał się Paweł z za plota. — Każcie podważyć krypę i podłożyć pod nią kołki. Będzie jechała, jak na łyżwach.
Rybak się obejrzał na ten obcy głos i wnet się zaperzył.
— A ty tam, próżniaku, czego się gawronisz i rady dajesz? Kiedyś taki rozumny, to chodź i pokaż, jak robić!
— I owszem — odparł wesoło, przyskakując do czółna.
Porwał drąg z ziemi i zaważył za pięciu.
— Kołki pod krypę! — huknął donośnie. — Prędzej!
Skoczyli gromadą. Głos miał w sobie energję i siłę równą ramionom, rozbudził ich do czynu.
Szymon mógł milczeć. Robota poszła piorunem.
Przybysz pracował jak olbrzym i odrazu objął komendę. Parę razy pięścią przynaglił opieszałego, ale sam dawał przykład, w wodzie po pas, wpółnagi na tym wietrze jesiennym i zawsze wesoły.
— Chodź, ciotuchna, chodź! — interpelował łódź. — Dostaniesz kataru na jesieni. Dosyć ci kąpieli! Aleś uparta, starucho! No, popróbujemy się!
I przeziębły, siny, mocował się z nią, aż chwilami na twarz występowały strugi potu i stygły zaraz od zimna, a członki naprężały się jak struny i wnet kostniały od wody i wiatru. A łódź ruszała się, jak żywa. Rybak założył ręce i uśmiechał się rozpromieniony.