Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Cała izba w śmiech, a gospodarz do niego z wymysłami:
— Ty mi, taki synu, hańbę gospodzie czynisz, drwiny stroisz! Wody ci się chce, a leziesz między ludzi! Do stajni ci, do koryta, na podwórze!
Porwali pachołki Jaśka za kark i za drzwi! Jeszczeć zajrzał, a Kaśka tańczy, śmieje się, do innych się wdzięczy. Plunął. Pomyślał chwilę: Pokazać im pierścień, że zań całą gospodę kupić może? Ale się rozdumał, plunął raz jeszcze i poszedł na drogę, do domu. Idzie — idzie — patrzy: na kamieniu stryj siedzi, lulkę pyka, więc przystanął, żałością zdjęty.
— Poznajecie to mnie, stryjku? — pyta. — Ot, jakie to swaty z Kaśką!
— Jako jesienią. Młody klon mówi: truna mi wianek chmielowy! Idź do dom, odchucha cię matka może.
Wrócił Janek do dom. Chorzał i leżał, stękał i próżnował zimę całą. Cud, że go matka uchowała. Aż z wiosną wróciło mu życie i wola i z biedy rozum przyrósł.
— Pójdę na swoje. Juści mnie Kaśka nie skusi. Dostanę wójtów Polę.
— Letko pierścienia nie dawaj, ani go pokazuj! Wypraktykuj, spenetruj! — mówi matka, przeprowadzając go do zawrotu.
— Oho! Kiedy mi go w oberży nie wzięli, toć bądźcie, matko, spokojni!
Szedłci, jak pierwszy raz, na odwieczerz, ino że słonko było już zaszło i miesiąc na niebo się wytoczył. Zawodziły po krzakach słowiki, w lęgach radowały się żaby, a kędyś na drodze dziewczyński głos śpiewał. Ogarnęła tęskność Jaśka, chęć pogawędki, kroku przyśpieszył, dogonił dziewczynę.
Nikła była i bladawa, obejrzała się nań i przestała śpiewać. Giezłeczko na sobie miała białe, ubogie niby, a jakby świecące od miesiąca. Dzbanuszek