Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

do nozdrzy i podniebienia zgłodniałego Żużla; przyjemne ciepło ogarniało jego skostniałe członki, a blask smolnych drzazg oświetlał tę izbę, tchnącą zamożnością i wygodą. W blasku tym czerwonym i fantastycznym stała dziewczyna, ku której na wstępie z pod brwi nieufnie poszły oczy włóczęgi. Skrzyżowawszy ręce na piersi, patrzyła w ogień i nie raczyła się obejrzeć na wchodzących.
Wysoka, smukła, toczonych kształtów, miała na sobie barwny strój mieszczanki, krasną spódnicę, jak śnieg białą koszulę, wzorzysty fartuch, na ramionach siną, krótką świteczkę, rozwartą z przodu. Pęki korali i wstążek zdobiły szyję, spływały aż na piersi; głowę otaczały, jak diadem, czarne warkocze, spięte srebrnym grzebieniem. Widać było od pierwszego spojrzenia, że urody jej nie tknęła praca, że istotnie skarbem była starego i królową zagrody, której każdy służył, pieścił i dogadzał.
Blask komina zaglądał w jej twarz i pokazał Żużlowi smagłą, cygańską cerę, nieregularne rysy, orli nos dziewczyny. Nieładna była, nawet brzydka, a jednak wzrok wracał raz po raz na tę twarz i patrzącemu nabiegały mimowoli żarem policzki. Coś w niej było, co nęciło, pociągało, zmuszało do uwagi. Było to coś nieokreślonego. Jakaś łuna, która snuła się ze śniadością policzków i czoła i nadawała im gorący koloryt, jakaś przepaść wrażeń i skier lotnych w głębiach oczu, jak piekło czarnych, jak piekło palących, jakiś dziwny uśmiech wilgotnych, purpurowych warg, wpół grymaśny, wpół namiętny. Dziewczyna ta miała coś więcej niż piękność, coś więcej niż rozum, niż skarby całego świata — miała urok nieprzeparty, tajemniczy, wszechpotężny. Pierwszem wrażeniem Żużla był strach, nieznany dotąd. Miał ochotę zawrócić i uciec. Spuścił oczy i milczał, gryząc usta.
Nie spojrzała na niego i nie powitała. Stała nie-