Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

— Mój swojak, co na Rudnicy młyn utrzymywał, po nieboszczyku Rafale do sierot przystał, to on wam tryby sprawi duchem. Tak przyszedłem. Potrafisz zrobić?
— Juści. A gdzie wasz deptak?
— Gdzie i był. Toć byłeś u mnie parę lat temu po krowę, co młynarz był kupił. Gadali, żeś znajda, a stary ci swojak się powiada.
— A ot i dziecko mam — uśmiechnął się Antoni.
— Litościwieś zrobił, że ich ratujesz. Chodźże żywo!
— Zaraz będę.
Wrócił do izby, dziecko uśpił, oprzątnął i sięgnął na półkę po narzędzia. Kędyś mu się podziała słabość, nie zważał na bolącą nogę, tyle miał do myślenia, do zajęcia.
Zebrał narzędzia do worka, wypuścił na swobodę z pod pieca dwie wpół żywe kury, znalazł w spiżarce trochę starego chleba i kartofli, wziął kromkę, bo głodny był, spojrzał po śpiących i poszedł na robotę.
A gdy wychodził z podwórka, ujrzał przy studni sznur swój, więc go podjął, wrócił do izby i przywiązał do niego kołyskę, mrucząc:
— Drew im przyniosłeś, wody dobyłeś, kołysz sierotę na życie, aż dziad wróci.
Ale dziad po dziś dzień jeszcze nie przyszedł.