znać wyśmienicie okolicę, by nie zbłądzić w labiryncie kanałów, strug i zalewów. Umilkli więc, pilne dając baczenie na brzegi. Za drogowskazy służyły ich kocim oczom majaczące we mgle stogi, fantastyczne wiatraki, rzadko kontur małej nadbrzeżnej wioseczki. Posuwali się zwolna, już nie sami teraz, bo ich doganiały inne łodzie, wracające z targu i poboru. Odzywały się nawoływania, powitania, okrzyki; potem przez mgłę przedarła się żartobliwa piosenka, — zapewne uwolnionego parobczaka:
Danyło, Danyło, weźże mą córeczkę;
Dam ci wiano: byczka, wieprzka, jałóweczkę.
Niech cię licho porwie razem z twą córeczką
I z byczkiem i wieprzkiem i z tą jałóweczką!
— Mikita wdowi krzyczy — ozwał się stary — zaraz wesele będzie wyprawiał.
Marek nic nie odrzekł, przyglądał się łódce malutkiej, tak zwanej duszohubce, co jak widmo prześlizgnęła się koło nich. Jeden człowiek w niej stał i wiosłował.
— Zdaje się, pański strażnik z naszego dworu? — spytał zcicha.
— A on sam, czarownik, żeby jego choroba! — zaburczał stary niechętnie. — Miotły i biczyska nie da wziąć, a silny w pięści! Aby się dotknął, kości trzeszczą. Czort jemu pomaga.
— Chleba pilnuje swego. Kto do lasu nie chodzi, tego nie zaczepi. Sprawiedliwy człowiek.
— Ty chodzisz do niego? Pilnuj się, żeby złego się nie nabrać. On zna nieczystą siłę. Tfu!
Chłop splunął i przeżegnał się, a parobczak nad czemś posępnie się zamyślił.
Znowu dogoniła ich łódka, a z niej przeciągły głos zaśpiewał chrapliwie
Oj, ty, dziewczyno, czarowiczeńko,
Przyczarowałaś moja serdeńko,
Przyczarowałaś serce i duszę,
Teraz ja ciebie miłować muszę.