Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/283

Ta strona została skorygowana.

wił domek i pytającym objaśnienia dawał. Za to przegrodził drogę belką na łańcuchu i po groszu za swe wskazówki brał.
Potem przybyło jeszcze więcej słupów z nazwami i wreszcie właściciel domku wydrukował mapę drogi, z tomikiem do niej objaśnień, bo spamiętać nie było sposobu wszystkich celów drogi, a obcy byli pewni, że tam jest dróg kilkanaście, a każda łamana w innym kierunku.
Warchoł jednakże i zamieszanie nie ustawały pomimo mapy i objaśnień; kłócili się goście zajazdu Piotra z gośćmi zajazdu Pawła, niszczyli słup Kalasantego goście zajazdu Bonifacego.
Zgoda panowała tylko na jednym punkcie i między gośćmi i między właścicielami zajazdów, a mianowicie, że nikt nie chciał drogi naprawiać poza swojem podwórzem.
Ludzie też błądzili, mylili się, łamali wozy, a często kręcili kark nawet, bo bagno i haszcze wdzierały się zpowrotem na szlak. Ale oto mówił jeden do drugiego — a ludzie? Ludzie są dla wygody zajazdów, ludzie dużo mogą wytrzymać, a boją się myśleć, a jeszcze bardziej boją się powiedzieć, co myślą.
Gdy błądzili, zrywali siły, z bagna dobywając ugrzęzłe wozy, lub na wybojach je łamiąc, klęli w siebie jedni, zacinali zęby drudzy a milczeli wszyscy, bo była między nimi legenda o długim Jacku, który niegdyś żył i żyłby dotychczas, gdyby nie był głupi. A był głupi, bo raz na cały głos krzyknął:
— Ludzie, droga jest jedna i prosta i prowadzi nie do żadnych Pawłów i Piotrów, lecz do morza.
Na to jego głupie odezwanie się ludzie nie zwracali wielkiej uwagi, ale za to i Piotr i Paweł i Kalasanty i Bonifacy zamknęli mu swe drzwi. I opowiadano potem po zajazdach, że głupi Jacek z głodu i chłodu zginął marnie.