Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

chwileczkę tylko! Mnie ten parobczak przeprowadzi. Jemu po drodze.
— Akurat, właśnie! Dobry opiekun! No, no, nie płacz, Marynka! Idź się zabaw uczciwie! Idź, idź!
Dziewczyna podskoczyła radośnie, jak ptaszek na swobodę; pochwyciwszy z ławki wełnianą chustkę, poczęła zapinać świteczkę. Śmiała jej się twarz cała.
Stary odwołał Pawła z sieni.
— Chłopcze, idźcie już razem lepiej. Zostawisz ją u Feliksów.
Młody nic nie odparł, ale czekał.
Wybiegła do sieni, nucąc, przeistoczona radością; wyprzedziła go i ruszyła odważnie w stronę miasteczka. Nie odzywali się wcale. Ze strachu uczucia jego przeszły w niechęć i lekceważenie; wiedział, kogo ona szuka u Feliksów.
— Może po drodze wstąpicie do kuźni? — zagadnął wreszcie.
— Do kuźni? A czego? — odparła, ruszając ramionami.
— Ano, do Alchana — wtrącił szyderczy — jak wczoraj wieczorem. Nie będzie on dziś na zaręczynach, bo na mnie czeka. Próżna fatyga biegać do Feliksów!
Rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
— A wam co do tego, gdzie idę? Odczepcie się ode mnie! Trafię sama. Nie wścibiajcie nosa tam, gdzie was nie wołają!
— Oho! Wymowy wam nie brak! Jeszczem ja o takie, jak wy, się nie zaczepiał! Mnie jedno, gdzie chodzicie!
Zaczął gwizdać jakąś śpiewkę i nie uważał więcej na nią. Rubla rybackiego miął w garści i wahał się, co z nim robić. Czekała na niego matka, czekał Alchan. Cisza i hulanka! Pieniądz drżał mu w dłoni.
Doprowadził dziewczynę do rynku i stanął przed żydowskim sklepikiem. Ona poszła dalej.