Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/31

Ta strona została przepisana.

biuro wypłat, klub wszelkich handlów, interesów, kupna, sprzedaży i pokątnych intryg.
Z sieni prosta drabina prowadziła na salkę. Tam był klub mieszczańskiej młodzieży, ogniska wszelkiej swawoli. Dawniej, przed laty, gdy Paweł Żużel przewodził gromadzie rówieśników, na salce panowały śmiechy, śpiewy, najdziksze zakłady, próby siły i zręczności, plany na psoty i figle, opowiadania bohaterskich wybryków, spory o dziewczęta. Rogatą duszę miał wódz i coś z rogatej natury, bujnej, śmiałej i wesołej przeszło w ducha kompanji. Potem zmieniły się rządy. Alchan objął ster i zebrał sobie podobne towarzystwo.
Teraz na salce odbywały się ohydne orgje: pito na umór, lżono kobiety, zabijano się między sobą, tłuczono sprzęty i szkło. W nocy napadano na przechodniów, obdzierano ich, tarzano w błocie. Salka Aberbucha stała się jaskinią zbrodni.
Ale Paweł Żużel pamiętał ją, jak zostawił; szaloną, hulaszczą, pełną dzikiej poezji i z dnia na dzień rosła w nim chęć odwiedzenia starych kątów, przypomnienia starych czasów. Trzy tygodnie mijały, jak pracował u Szymona tak, jak on umiał — za trzech, nie ustając na minutę. Stary zacierał ręce, mrugał oczyma, zapomniał nawet gderać. Takiego parobka nigdy jeszcze nie posiadał.
Przez ten czas do matki tylko na chwilę zaglądał Paweł i wracał kłusem obchodząc zdaleka kuźnię i Alchana. Może go już pokusa męczyła, ale jeszcze cierpiał i znosił. Niewesołe to było życie w rybackiej zagrodzie. Po ciężkiej pracy wieczór zgromadzał w izbie czworo ludzi, którzy między sobą nie mieli żadnej nici pokrewnej, nie umieli mówić o niczem poza codziennemi sprawami.
Szymon, gdy nie gderał, czytywał półgłosem powoli «Żywoty Świętych» z zatłuszczonej książki; stara Prakseda przędła; Marynka ziewała, gdy się nie zdo-