Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/35

Ta strona została przepisana.

takie dziwy drogę mi zachodziły. Żeby się ino dostać pod tę górę. Boga mi! Poszedłbym!
Tu Alchan podniósł ochrypły głos i zaśpiewał

— Nim kur zapieje,
Trzykroć się spiję,
Do czarta!

Paweł się obejrzał, wstrząsnął się jakby przerażony myślą, która mu zaświtała w głowie i przerzucając się do ogólnego tonu, odśpiewał na tę samą nutę:

— A kogut pieje,
Z ciebie się śmieje,
Głowa nic warta!

— Pawle, a widziałeś Joasię z młyna? — zainterpelował kowal, rad, że zwrócił ku sobie uwagę przyjaciela.
Ciemny rumieniec przykrości wybiegł na twarz Żużla.
— Nie! — odparł krótko.
— To i dobrze. Oczyby ci słupem stanęły. Wiedźma się zrobiła z dziewuchy! Istne gniazdo szerszeni ten młyn zatracony. Wczoraj ten ich rudy Franek, co w kryminale siedział za rozbój, zaszedł do kuźni i prawił na ciebie straszne dziwy. Złość mnie porwała. Napaliłem kawałek starego żelaza i wyciąłem po nim młotem. Dostał w nos iskier, jak tabaki, i uciekł, klnąc!
— Niech przyjdzie i mnie co powie, — zawarczał Paweł zuchwale, podnosząc pięść muskularną — dam ja mu iskier, że i tchu nie złapie!
Rogata dusza awanturnika, draśnięta słowem dawnego kolegi, ozwała się po dawnemu dziką groźbą. Biedna matka Agnieszka!
Alchan zatarł ręce.
— Potańcujemy jeszcze z młynarzami. Nieprawda, chłopcy?
Obejrzał się na swą komendę, ale nikt mu nie