Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/49

Ta strona została przepisana.

zadudniał mostek i na drogę przede mną wyszła dziewczyna.
— To ci odważna i śmiała dziewka — myślę, patrząc na nią. Smukła, wysoka, w śnieżnej bieliźnie, miała na głowie wianek z barwinku i wstążek tysiące, jak do ślubu, albo... Coś mnie tknęło, alem się roześmiał i wnet pustota przystąpiła do głowy, dalej dopędzać.
— Dziewczyno! — wołam. — Skąd ty? Może z zagranicy? A paszport masz? Niech ci się przyjrzę!
Ona idzie dalej, jakby ją wiatr niósł. Furkoczą wstążki u wianka. Biegnę za nią, a dognać niesposób, nogi toną w piasku, pot aż przez oczy się ciśnie, a ona idzie, idzie. Złość mnie opadła. Poszczułem ją psem. On mi często łotrów za gardło brał. Skoczył, zwęszył, poskomlił i wrócił jakby zalękły.
A tu i kwatera nasza zaczerniała opodal. Począłem gwizdać na alarm, wypadli ludzie. Dziewczyna zwróciła się w inną stronę, zajęczała żałośnie i zginęła w krzakach. Wtedym się dopiero opamiętał.
— Aha — myślę — i z zagranicy ona i bez paszportu, tylko nie dla niej stróżujemy graniczniki i żołnierze!
— Czegóż ona szła? — szepnęła Marynka, gdy Paweł umikł i do sieci się wziął.
— Czego? — odrzekł powoli i smutno. — Może do kogo na tę stronę, co jej miłym był! Może mu śmierć niosła w zanadrzu... kochana!
— Niech ją bies porwie ze śmiercią razem! — zaklął kowal.
Stara Prakseda zwinęła nitkę na palcu i motając ją, uśmiechnęła się, lekko kiwając głową.
— Co wy myślicie, Praksedo? — zagadnęła Marynka.
— Moja zuzulko, ja sobie myślę: Chłopak nasz prawi baśnie z cudzych gór, z dalekich stron, a tu, ot za ścianą, leży nasze jezioro... z bajką na dnie. Czy