— Jużem siwy. Nie boję się jego. W nim siedzi cały zuch, matko. Już ja mu dam rady, bądźcie spokojni. Jak go ta troska napadła, namyśliłem się i przykulałem do was. Starość przychodzi. Po kościach suche bóle chodzą i nocami kaszel męczy. Czas na młode ręce zdać robotę i dziecko, a samemu spocząć. I wam należy się spokoju nieco. Zbierzemy się do gromady, stare graty, i wnuki niańczyć będziemy u komina. Dość my napracowali się, nabiedowali. Chłopak wasz jak dąb, a dziewucha moja jak łania wyrosła. Niech się pobiorą, kiedy mają ochotę. Dobrana z nich będzie para.
— Kumie Szymonie, nie cieszcie się zbytecznie! o szczęściu takiem ja i myśleć się boję. Broń Boże czego złego. Namyślcie się dobrze!
— Już ja się namyślił. Chłopca mi żal, polubiłem go jak syna. Jutro go do was uwolnię na tydzień. Wyrozumiejcie go, niech się nie frasuje darmo i ze swatami rychło przychodzi. Rad mu będę z całego serca.
— Kiedy wasza wola, Szymonie, niech tak będzie. Daj, Boże, szczęśliwie! — szepnęła staruszka, ocierając oczy fartuchem.
— Będzie szczęśliwie, będzie! — kiwał głową uśmiechnięty rybak, przybijając ręką na zgodę.
Poweselało w duszy poczciwej kobiety. Pewność rybaka zwyciężyła jej skrupuły. Zresztą matką była, a Szymon mówił, że młodzi mieli się ku sobie, więc żal ją ogarnął nad dzieckiem. Poco miał się marnować i schnąć z kochania?
Odetchnęła na tę dolę niespodzianą, która zstąpiła z rybakiem do jej lepianki, uśmiechnęły się jej obrazy przyszłości. Już widziała syna ustatkowanego, dobrobyt, spokój i życie ciche, pośrodku wnucząt, u ciepłego ogniska. Zapomniała trosk i złych myśli i niecierpliwie wyglądała przybycia Pawła. Chatynę oporządziła, potrząsnęła białym piaskiem, przygoto-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/84
Ta strona została przepisana.