— Kolega o coś pytał? — zagadnął.
— Aha, pytałem. Na cześć której to gwiazdy kolega się zgrywa tym razem?
Uśmiech, który mają matki, gdy je kto o cnoty najmniejszego pieszczocha spyta, wykwitł na wargach astronoma.
— A prawda, zamyśliłem się o mojej faworytce.
— Aha, wiem, wiem: Bałabajce, Bełagajce.
— Betajgajce, kolego, Regulusa towarzyszka. Ale teraz inna już. Niema Orjona. Teraz Kasjopea.
— Coś kolega za często zmieniasz faworytki. Obyczajów kalifatu nabierasz. Ho, ho! Biorę wieżę!
— Ah, prawda! Nieczęsto, kolego; o Betajgajce mówiliśmy po ferjach, we wrześniu, a teraz mamy grudzień.
— Dwudziesty czwarty. Data krwawa w dziejach. Tego dnia w roku przed Chrystusem 311-ym Agatokles z Syrakuz opadł Kartaginę, Moloch pożarł 200 ofiar napróżno. 371-go roku tegoż dnia Kleombrot ze Sparty stoczył pod Leuktrami bitwę z Tebańczykami; ery zaś chrześcijańskiej 1072...
— Ile od tego czasu światów zginęło! — przerwał z westchnieniem astronom. — Ile badań dałoby niebo Grecji z owych czasów! Żeby choć porównać — dodał z zawiścią.
— Co to światów! Co tam wasze badania! — ofuknął partner. — Powiedz, ile narodów u szczytu było i w proch padło, którego teraz nawet z mikroskopem nie dojrzysz; ile prawodawstw myślało nad sprawiedliwością i umoralnieniem i uznało swą niemoc; ile idei poruszało kolejno masy i jak puch się rozwiały; ile krwi oblało ziemię dla podbojów, dla fanatyzmu, lub dla prostej igraszki wielkich! Pomyśl: pasterze, koczownicy, hordy łupieżcze, korsarze, barbarzyńcy, legjony, szlachta, mnichy, kler, magnaci, nowatorowie, ministry, wszystko przyszło, rosło, doszło potęgi, skarlało i zginęło. Na wszystko był czas
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/99
Ta strona została przepisana.