Uśmiechnął się pan Michał i zeskoczył z kępy — kierując się na stały grunt.
— O tem gnieździe wiemy tylko my trzej i Ohryzko. Mówić nie trzeba. Za wiele teraz jest myśliwych wśród władzy. Polują wszyscy. Nie trzeba wspominać. Pokusi się który na osobliwość — bronie mają drogie i dalekonośne. Może być mord. Białozora mieć wypchanego w szafie w województwie — oj — byliby radzi! Oni tylko gawrony hodują i pasą! Orłów im nie trzeba w tym kraju.
— Ode mnie nikt się nie dowie!
Wrócili do Medweży — i zładowali się do powrotnej drogi. Czółno było pełne leśnych osobliwości i produktów — i cała rodzina Ohryzki żegnała ich na brzegu, ucząc jak najkrótszych prości i przesmyków — i oto znaleźli się znowu na cichych, leniwych wodach, wiosłując pilnie, bo się zawlekło dobrze z południa.
Mało mówili, zajęci szlakiem, a Michaś miał wrażenie, że skończył nietylko klasę szkolną — ale i okres nieodpowiedzialnego dzieciństwa. Głowę miał pełną rojeń i pomysłów, i zamiarów ciężkich i obowiązków bardzo trudnych, ale honornych i przednich.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.