— Rozumie się. Przecie i mnie się cokolwiek od życia należy.
— Pewnie! Każdy to czuje. I co?
— A to, że moje prawo jest przed tobą się wyjęczyć! Powiedz — mam to prawo do ciebie.
— Masz.
Spojrzała nań swemi surowemi oczami, ale mu się twarz rozjaśniła.
— No, to już dobrze! Nie będę jęczyć! Powiedz, bardzo zła jesteś na mnie?
— Nie. Znam cię tak dawno.
— I lubisz trochę?
— I lubię trochę — powtórzyła.
— Ja zaś cię kocham całe życie. Chyba od czasów, jakeśmy się bili, czubili i darli za włosy przy każdej zabawie. Mam cię za swoją jedyną własność, której nie grozi reforma rolna, bankructwo, osadnictwo, chłopy, żydy, urzędy, uchwały sejmowe, dekrety prezydenta, przepisy administracji, gminy, policji i kto zliczy to wszystko. Przed tobą nie kłamię, nie udaję, nie robię z siebie błazna — jesteś mi sumieniem!... Otóż chcę ci poddać moje przemyślenie, żebyś je też rozważyła... Słuchaj — — Wy tu w Nietroni przetrwacie i wytrzymacie. Wuj
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.