— O bardzo często, tylko na inne sprawy. Bunt, upokorzenie i wstyd i wstręt, ale specjalny — osobisty — kobiecy.
— Na nas!
— Nie. Na kobiety.
— A tak! Używają kobietki i w mowie i w stroju i obyczaju. Równouprawnienie, swoboda. Egalité, liberté, fraternité! Używają — zaśmiał się. — Na tem równouprawnieniu mężczyźni zrobili najlepszy interes.
— Przestań! — warknęła.
— A tobie co do tego! Ty jesteś raróg.
— To nie broni od uczucia wstydu za tamte. Chcesz stąd uciec — nieznośne ci są warunki, i bierność i próżniactwo i głupota — wierzysz, że na szerokim świecie znajdziesz ludzi czynu, i woli i rozumu. Ja nie mam gdzie uciec, bo z książek, z gazet, z teatru, z filmu policzkuje mą godność wszędzie jednaki szablon — równouprawnionej, wolnej kobiety!
— Pal ich kat! — wrócił do swej niefrasobliwości Jelec. — Chodźmy na spacer w pole, Thais.
— Na spacer! W roboczy, lipcowy dzień. Weź tam w budzie pęk rohoży i pomóż mi
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.