Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

cem — szampjon snopowy! A teraz na gawędkę wyciąga o wekslach i zaległych podatkach — —
— Wuju, proszę wybaczyć. Myśmy z Idą chcieli prosić o przyjęcie plenipotencji na Łuczę, bo ja muszę — —
— Co masz prosić. Głowa rodu wydała na mnie wyrok. U nas, Białozorów, taka wola nie podlega protestom. Capo locuta, causa finita est. Kości mnie bolą i chcę spać. I wszyscy też! Dobranoc!
— Tylko — trzymać do chrztu przyszłych członków plemienia Nieumierszyckich — nie będę.
Białozor już klęczał do pacierza, Ida się wcale nie pokazała. Jelec legł na posłaniu i zasnął kamiennym snem znoju i spokoju o przyszłość.
Gdy się nazajutrz obudził, był wielki dzień i aż dzwoniąca w uszach cisza. Zawstydzony ospalstwem, ubrał się prędko. W jadalni znalazł dzbanek mleka i chleb — zresztą żywego ducha. Zajrzał do stancji wuja i chłopców — pustka, poszedł do kuchni i znalazł Łuczychę przy garnkach. Baba pochodziła z Łuczy i znała go od dziecka.