Zwyczajnym rzeczy porządkiem, w tym wodnym kraju, wśród żniw, przyszedł okres deszczowy, przeplatany różnemi chłopskiemi świętami i zahamował robotę.
W Nietroni, przy zaciekłości Białozorów, ratowano się własnemi siłami, przed nieróbstwem i zabobonami Poleszuków. W różne „przyświęta“ o cudacznych nazwach „Palikopy“, „Makawaja“ itp. — byle była pogoda, chwytano z pola, co się dało. Mężczyźni zwozili, kobiety: Ida, ciotka Terka ładowały w stodole. Dziad Kajetan miał miodobranie.
W ten sposób uratowano żyto, ale na owsy zżęte przyszła ulewna trzydniówka i zmusiła ich do spoczynku.
Wtedy to zjawił się niespodziewanie szofer Sawicki. Znalazł „dwóch Michałów“ przy reperacji chomontów, przywitał się z widoczną życzliwością i zaczął im pomagać. Okazało się, że w wojnie i tego się nauczył.