Hrabia począł szukać mapy we wnętrzu samochodu.
— Panie hrabio! I moją torebkę proszę mi wydostać! — wołała kobieta. — Ach, dziękuję panu. Mówiłam ci dawno, mężusiu, że ten komunard szofer zrobi nam na złość rozbicie! Pewnie był pijany.
Wtedy dopiero właściciel obejrzał się wokoło.
— Do djabła, a toć on leży bez ruchu. Zabił się.
— Ech! — mruknęła lekceważąco dama, wydobywając z torebki puder i przeglądając się w lusterku.
Szofer nie był zabity — leżał zapatrzony w niebo, obojętny na wszystko.
— Potłuczeni jesteście mocno, Sawicki? — spytał, stojąc nad nim chlebodawca.
— Nogę mam złamaną! — odpowiedział spokojnie.
— Co się stało?
— Kierownica pękła!
— A do djabła! Co teraz robić?
— Do ludzi iść — po pomoc i szukać innego szofera. Ja mam na miesiąc szpitala.
Hrabia rozłożył mapę na piasku i orjentował się.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.