— Z Kieleckiego na Polesiu to wydaje się za wiele wody i błota!
— A pan skąd wie, że ja z Kieleckiego? — Przestał kopać i spojrzał na niego osadnik.
— Takem zgadł z twarzy i z niecierpliwości.
— A pan co? Za posadą wędruje?
— Nie. Ja już tu mam posadę od wieków. Mnie swoje to błoto i woda, ale nowoprzybyłemu, na początku, bywa niemiło! Już pana dzieci się oswoją i przywykną, a wnuki tak będą kochać, jak my kochamy.
— To pan kto?
— Polak tutejszy — starodawny.
— Obszarnik. A skąd?
— Z Nietroni. Też osadnik niegdyś!
— Hale! Trochę większe były działki wtedy.
— Królewska była ręka, a ziemi pustej nie brakło.
— Królewskie łapy lizali, a ziemię chłopem orali.
— Jakby pan przy tem był, tak sąd trafny. A teraz na małe działki trza małe ręce ściskać, i przed małemi suwerenami się kłaniać, i samemu orać. Skapcaniał świat.
— A obszarników licho wzięło.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.