— Poco pan swemu stanowi urąga. Obszarników przecie zastąpili osadnicy. Przecie wam za służbę tu ziemię dali, byście tu Polskę utrzymali. Szczęść wam, Boże, w tej pracy — i daj tyle wieków trwania, ile tej szlachcie tutejszej.
— A pan jak się nazywa?
— Białozor, Michał. A pan?
— Zawiślak Szczepan.
Pan Michał sekundę pomyślał — coś sobie przypomniał.
— Miał pan w wojsku kolegę Sawickiego Stefana?
— Miałem. Morowy chłop był. Raześmy umkli Mochom. A pan go zna?
— Znam.
— Gdzie jest?
— W Nietroni właśnie czasowo.
— A daleko to? Dwór?
— Dwór. Od Zachosta w bok — kilka kilometrów.
— A to go czart zaniósł w to Polesie zatracone. Dostał osadę?
— Nie. Toćby do dworu nie zajrzał, — zaśmiał się pan Michał, zabierając się w dalszą drogę. Osadnik popatrzył za nim, ramionami ruszył.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.