Białozor osobiście podawał żyto w cepy, Michaś rozwiązywał mu snopy, Ida odrzucała słomę, Terka wysuwała ziarno, wuj Kajetan i Gabryk rzucali snopy z zapola, parobcy składali stertę słomy, Semko poganiał konie w kieracie, a wśród kręcących się wałów, trybów, przekładni, kręcił się osmolony Sawicki, z oliwiarką i kluczem od śrub. A wszystkim błyskały zęby w uśmiechu twarzy spoconych i zakurzonych.
Pan Michał porwał widły i już podawał słomę na stertę.
— A co? Idzie jak zegarek! — krzyknął mu Sawicki, słuchając głosu maszyny jak muzyki.
— Daj wam, Boże, co najlepsze za to! Skończona zimowa męka!
— Słyszy pan jak woła: daj, daj — daj — daj, nie stój, nie stój! A po obiedzie i wialnia ruszy, terkocząc: rada baba gościom, rada baba gościom!
I dosłyszawszy jakiś nieczysty ton — wybiegł do kieratu.
Od wsi nadbiegło kilku chłopców — zwykłe gapie, próżniaki. Szturgali się łokciami.
— Baczysz! Znowu maszynę mają! Czort Lacha nigdy nie weźmie!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.