narządzę maszynę — pułapkę na myszy. Widziałem ten pęd na te osady — a jakże pchało się i tratowało to bractwo, kto żył: blacharze, cyruliki, woźni, farbiarze i takie zupełne nieroby. Co to — powiadają — darmo dają ziemię, majątki — panować będziemy, jeść, pić, nic nie robić — jako szlachta hulać! Mnie, żeby mi pan tę całą Nietroń podarował — tobym nie wziął — a nie głupią osadę — co ją można nawozem od trzech kaczek wygnoić, a kozą zaorać. Durnie są i w pańszczyznę poszli, choć się to inaczej nazywa! Niema gorszego nabytku — jak za darmo!
Spojrzał w okno, na tupot konia.
— A co tu robi łysa kobyła pana Kuleszy z Łuczy? — zawołał.
Obejrzeli się wszyscy — na progu stanął Jelec.
— Dobre południe! — pozdrowił wesoło. — Tom trafił w punkcie, bom głodny. — Przywitał wszystkich i ulokował się obok Idy.
— Skądże cię bogi niosą? — zagadnął pan Michał. — Słyszałem, że cię czekano napróżno u Horniczów.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.