— A poco się upierasz na swem stanowisku obszarnika! — zagadnął ironicznie wykrzywiony doradca. — Widzisz przecie, że ciebie tu nie chcą mieć, że cię wycisną, zniszczą, usuną. Nie wytrzymasz! Ustąp! Chmara czeka i czyha na tę twoją ziemię. Chmara chłopstwa i tych, co się potrafią przystosować do nowych ustrojów i warunków. Poco ci ta męka, nędza, borykanie i poniewierka! Ustąp! Urząd ziemski jest, reforma rolna uchwalona.
— Zapłacę ci coś niecoś — no i będziesz wolny.
— Dosyć twojego panowania! — zarechotał inny. — Kiedyś byłeś tu przysłany na osadnika, na rubieże, królewską wolą z rozkazem, byś pilnował i bronił. Byłeś herbowy — wielmożny — urzędnik, władyka, rycerz.
— Teraz niema króla, niema szlachty, ni herbów, ni dworzan, ni rycerzy. Naród sam sobą rządzi, sam panuje, sam prawa stanowi. Ziemia dla tego, kto ją orze, a nie dla burżuja-próżniaka. Niema dla ciebie miejsca, posady, ani racji bytu. Precz pójdziesz — boś próchno i stara, zetlała płachta grobowa.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.