— My do pana przyszli naprostować prawa, bo dowiedzieli się, jakie to „kiepstwo“ cudze ludzie nałgali na pana i na nas, że aż doszło do najwyższego naczalstwa. Dowiedzieli się i naprostowali! — My i nie wiedzieli i nie słyszeli tego dzieła i dopiero na dniach rozeznali. Jak wiek wiekiem, my z dziada pradziada z pańskim rodem żyjemy i żadnej krzywdy nie mieli. A to podobno mechanik chłopca Klimowego pokarał za jakieś głupstwo i z tego złożyli całą pisaninę. Jak jego i pokarał, to bajki — durny chłopiec z tego tylko rozumu nabierze — ale żeby na pana to złożyć to już całe kiepstwo. — Więc my doszli, skąd to poszło — i kto to nafałszował — i naprostowali. Przynieśliśmy papier, który ten, co zełgał, podpisał — i my swoje dodali — i tak i poszlemy do naczalstwa. Że się pan na nas nagniewał i chciał pokarać — to nas za serce wzięło — bo my nie winowaty, a chyba nam pan teraz odpuści — i tego nie zrobi, żeby Moroczańcom te wypasy w korzyść oddać, na których nasze bydło się pasie. Pan Kulesza mówi, że pan odrobku nie chce, ale gotówką opłatę. No — to i tak możemy się zgodzić, ale żeby Moroczańce
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.