Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, panie! To dopiero początek sprawy. Nauczyciel gorzej się wkopał. Tylko co przyjechała policja do pana, na dochodzenie śledcze. Czekają na pana u mnie.
Wchodząc do mieszkania Kuleszów, Jelec ujrzał przedewszystkiem stróża polowego Sichnieja Łomakę — brata Grypy, który szeroko i dobitnie, coś opowiadał policjantowi i umilkł na widok chlebodawcy.
Policjantów było dwóch. Komendant posterunku przywitał Jelca i wyjaśnił, że na mocy oskarżenia musi zestawić protokół.
I zaczęły się urzędowe pytania: Imię, nazwisko, imię ojca i matki, wiek i miejsce urodzenia, na co z całą cierpliwością odpowiadał, nic zresztą nie rozumiejąc — kto, kogo — o co oskarżał — i jaką on wtem gra rolę.
Nareszcie:
— Czy mieszka u pana i zajmuje posadę pomocnicy domowej Agrypina, córka Radziwona, Łomaka — panna?
— Tak.
— Czy wiadomo panu, w jakich była stosunkach z panem Ignacym Kutasem, nauczycielem szkoły powszechnej we wsi Łucza?
— Nie wiadomo.