— Ruszajcie zaraz z północka, bo szmat drogi i ładowania. Ohryzko was zaprowadzi. Dęby ścięte. Jedźcie na Semiwerchy, Jamnę i Kokorycę, a ostrożnie koło Cyru — nie puszczajcie się tam środkiem oparzelisk — a brzegiem koło Czebeli.
— Wiadomo! — rzekł Dokim. — Ono panicz niech dobry kożuch ma i wygodne buty — bo mróz bierze krzepki. Może na wieczór wrócimy, a może i nocy kawał się zabawimy — z ciężarem, i że to pierwsza wyprawa.
— No to prześpij się parę godzin i pospieszajcie.
Michaś pocałował ojca w rękę i wyszedł. Zaraz się stryjowi pochwalił — i zaczął się gotować do drogi.
Ida troskliwie ubrała go w wełnianą koszulę i spodnie, pan Michał dał mu swe najwygodniejsze buty, drugi kożuch, rękawice — i wyprowadzili go, gdy o półmroku tabor ruszył.
Parobcy wzięli chłopaka w środek szeregu sań i pojechał Michaś raz pierwszy na taką wyprawę, po dęby, do swego nowego domu.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.