Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

do Moroczny — i ze trzy godziny to nam zajęło. Ale przecie nie można było inaczej zrobić!
— Owszem, dobrześ zrobił, po sąsiedzku i po bożemu. Ale teraz co dalej robić?
— Co tatuś każe.
— Ano, trzeba żebyś się dowiedział, czy zdrowo dojechali. Weź jutro kuce — i pojedźcie z Terką.
Przysłuchiwał się tej opowieści pan Michał i odezwał się:
— Jadźka z Moroczny! To mi przypomina mój ostatni etap powrotu do kraju. Przebrnąłem graniczną rzeczkę w nocy — po ramiona w lodowatej wodzie, bo to marzec był. Coprawda, nawet nie wiedziałem, czym nie zbłądził. Widzę jakieś budynki — doczołgałem się — chlew był — wsunąłem się do środka, namacałem jakieś leżące bydlę — i przytuliłem się do boku, czując, że kostnieję. Krowa była — obwąchała mnie i przyjęła. Ale mnie pies stróż zwęszył i zaczął ujadać, a potem i głos ludzki szczujący i kroki zbliżające się. Myślę: jak przemówić — i nagle słyszę wołanie: Jadźka, dajno latarnię — w chlewie ktoś jest!