bym tu był dziś, bo on też przyjedzie z Warszawy — pożegnać się.
— Więc ruszacie napewno — razem?
— Tak. Wszystko załatwione. Okrzątnąłem się, żeby Francuzy nie mieli Polaka za dziada włóczęgę.
— Pewnie zostaniecie przez święta. Ma pan w pamięci polski opłatek?
— Nie! Teraz na te stare rupiecie nie moda, — burknął, i poszedł obejrzeć stare maszyny w stodole. Okazało się, że uparcie pamiętał o parniku dla Idy, bo przywiózł z sobą brakujące części i nazajutrz ustawili z Semkiem zmontowany kocioł pod jej oknem.
Był już zadomowiony w Nietroni — już nie raził w ich gronie wieczorem — nawet przy gospodarzu i dzieciach sprośny swój język trzymał na wodzy. Z Terką była najlepsza komitywa.
Jelec swoim zwyczajem przybył na drugi dzień po terminie — ale z zapewnieniem, że może choćby zaraz ruszać w daleką drogę.
Wręczył panu Michałowi pełnomocnictwo, plany, furę różnych kwitów i dokumentów, klucze od skrytek i biurek w Łuczy — i odsapnął z ulgą.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.