Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

a Jelec był niebywale poważny, wcale nie podobny do niefrasobliwego wesołka i „kombinatora“.
— Czego panna Terka płacze? — szepnął Sawicki, przenosząc wzrok na dziewczynkę i zarzucając na nią swój kożuch szoferski.
— Bo mi ich tak szkoda! — odparła, chlipiąc.
— Niech panna Terka idzie spać po dobrej woli — a jak nie, to zaniosę! Niema ich czego żałować! Mają siebie, mają o kim myśleć, do kogo i czego wrócić, na kogo czekać. To nie bieda ani nieszczęście. Zarazbym się z niemi na los pomieniał.
— A ja nie! Przed chwilą Ida dała Antkowi medalik na szyję i płakała. Ja też mam medalik.
— To niech go panna Terka da mnie, na szczęście.
— Chce pan? Naprawdę? Dam. I owszem. I niech pan do mnie napisze list, taki z obcą marką.
— A odpisze mi panna Terka?
— Rozumie się, że odpiszę. Ale pan mnie nauczy, jak te druciki w łamigłówce rozplą-