tać, ale pod sekretem — żeby Michaś nie wiedział. Dobrze?
— Dobrze, ale już chodźmy do domu.
— I nie powie pan nikomu, że mnie tu znalazł?
— Żywej duszy nie powiem.
— No, to ma pan medalik. Prawdziwy jest srebrny, z Częstochowy! Taki sam jak Idy.
Gdy byli już w sieni — wspięła się na palce i włożyła mu na szyję łańcuszek z medalikiem, szepcąc z przejęciem:
— Święcony jest — niech pan pamięta i pilnuje.
— Dziękuję, dzieciątko kochane! — szepnął, całując ją w głowę i prędko wszedł do stancji „Michałów“, gdzie miał swe stałe lokum od owego samochodowego wypadku. I długo nie mógł zasnąć, ogarnięty gorzką pamięcią swego dziecka, zmarłego z nędzy i poniewierki.
Nazajutrz całą gromadą byli w kościele, a następnego dnia był termin ich odjazdu.
Ida znalazła chwilę, że była sama z Sawickim i podała mu małą paczkę.
— Niech mu pan będzie bratem i starszym, doświadczonym w biedzie kolegą.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.