— Nie. Z chłopcami mieli konszachty, ale uregulował wszystko.
— No więc co? Córkę ci zbałamucił?
— Bałamucił Horniczównę i Jasiowi wlazł w drogę. A teraz zniknął, jakby coś grubo nabroił i musiał zmykać.
— To już sprawa śledczej policji i prokuratora, a Jaś ma wolną drogę do Horniczówny.
— Przyznaj się, że drapnął po tej interpelacji do sejmu! Bardzo przykra sprawa, podkopuje nasz prestiż.
— Trudno podkopywać coś, co w gruzy się rozpadło. Ty jeszcze czujesz, że masz prestiż? U kogo? W czem?
— No, zawsze! Tego! Przecież! — począł bąkać Protasewicz. — Jak niebądź — jesteśmy elitą.
— Czego? Dla kogo? W czem? Elita? Bankruty, nieroby, bezmyślniki lub lekkomyślniki. Jeśli Jelec drapnął — to ze wstydu nad sobą — albo, by się wśród obcych nauczyć pracować. Miał tu do ostatecznej ruiny zmieniać weksle i żyć „kombinacjami“?
— Trudno też wymagać, żeby ludzie kulturalni zdziczeli i schamieli!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.