Po paru krótkich kartkach z drogi zamilkli emigranci, i dopiero w końcu lutego — przyszedł list Sawickiego do Idy.
„Proszę pani, zastępuję pana Jelca, który tak ma zerwane palce dojeniem krów, że nie może utrzymać pióra.
„Najprzód niema tu pana Jelca, ani Stefana Sawickiego; jest „Monsieur Żelek“ i Monsieur Sawiki — a często i bez „Monsieur“. Żelek dogląda i doi krowy, a Sawiki prowadzi traktor na fermie u pana Denis. Węgla nie ładowaliśmy w porcie, ale szuflowaliśmy arachidy — te orzeszki, co za młodu kupowałem na straganach w Bobrujsku. Potem dostaliśmy się z rekomendacji pana Osieckiego na tę fermę o dzikiem nazwisku miejscowości. Patron, tj. właściciel, jest tłusty Francuz, pracowity, brudny, często pijany; — patronka, madame Denis, chuda, skąpa, wrzaskliwa „Herod-Baba“, która wszystkiem trzęsie. Wycisnęliby z robotników ostatnią kroplę potu. Na to conto