— Zostawię polecenie u komendanta policji, aby nim się zajęli. Przepraszam stokrotnie za ambaras, a koszta wszelkie zwrócę.
— My nie Kasa chorych, panie wojewodo, i rachunku prowadzić i przedstawiać nie będziemy, — odparł doktór spokojnie.
Dygnitarz spojrzał na mówiącego.
— Pan przecie jest lekarzem.
— Ale nie praktykuję. Odpoczywam w domu po podróży.
— A gdzie pan doktór podróżował? — spytała pani.
— Na dwa lata przed wojną — jako student czwartego kursu medycyny w Warszawie zostałem zesłany do Tomska. Tam skończyłem nauki i miałem zacząć zarabiać. Ale mnie moskale zabrali na służbę i tłukłem się po całej Rosji — po szpitalach. Gdy nastali bolszewicy, uciekłem i zacząłem iść do kraju; byłem dwa lata w tajgach, a potem trzy lata przedzierałem się — z przeszkodami na zachód. No — i doszedłem, ale bez papierów i trochę zmęczony podróżą.
— Wierzę — pięć lat! — zawołał hrabia.
— A państwo ten majątek już dawno kupili? — spytał wicewojewoda gospodarza.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.