— Ode mnie zabrano folwark i od Protasewiczów też, ale co się tam dzieje, nie wiem.
— Szkoda, że się Polacy tu nie trzymają solidarnie i nie pomagają sobie wzajem. Rządowi chodzi o wzmocnienie żywiołu polskiego na Kresach.
— Cieszy mnie to oświadczenie pana wojewody. Może to wróży zapłatę za tę ziemię wziętą pod osadnictwo — a chociażby nie płaceniem za nią podatków jak dotychczas.
— Rozumie się, że to będzie uregulowane zczasem, ale pan pojmuje, że nie nagle. To są wielkie dzieła, a Państwo nasze młode i ubogie i w stadjum tworzenia wszystkiego od — podstaw. Zresztą podatki tu są minimalne i przy skrzętności i pracy byt i rozwój zupełnie możliwy. Ma pan pewnie lasy?
— Bardzo zniszczone. Częściowo obrabowane przez Niemców — a potem danina leśna na odbudowę wsi.
— No, to konieczność. Włościanie musieli mieć dach nad głową i warsztat pracy.
Znowu milczenie.
— Czy państwo mają radjo? — spytała dama, zwracając się do Idy.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.