— Troje was rodzeństwa? — spytała dama Idy.
— Czworo. Jeden brat jest w seminarjum.
— Nauczycielskiem? Gdzie?
— Duchownem, w Lublinie.
— Siostrzyczka uroczo rezolutna.
— Głupia! Jeszcze się nie nauczyła milczeć!
— O! To taki wdzięk dziecięcy, a pani potępia — zaśmiała się dama. — Srogo pani rządzi!
— U nas rządzi ojciec, a ja tylko pracuję — od śmierci matki.
— A przedtem była pani pewnie w klasztorze?
— Na pensji w Warszawie!
— Ach, więc pani zna Warszawę!
— Lilusiu! — zaśmiał się mąż. — Czy przypuszczasz, że obywatele tutejsi nie bywają na świecie szerokim. Przecie niektórzy mają już nawet samochody.
— Ach — nie myślę o hrabi Wiesztorpie, który chyba nie siedzi tu stale, z wyjątkiem sezonu polowań. Tu jest zwierzęcy raj, podobno! A pan myśliwy? — zwróciła się do Białozora.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.