— Nie mam czasu. Mój brat ma do tego pasję, ale jak medycyny — nie praktykuje, bo nie ma broni.
— Dlaczego? — zagadnął wicewojewoda.
— Bo dotąd nie może jeszcze otrzymać obywatelstwa, a zatem i pozwolenia na broń.
— Niesłychane. Kiedyż pan wrócił z bolszewji?
— Trzeci rok. Na wstępie wzięto mnie do aresztu, potem zwolniono jako azylanta i sprawa się toczy — pomalutku.
— No, ja ją przyspieszę!
— Myśli pan? — uśmiechnął się doktór.
Dygnitarz poczerwieniał.
— A pan wątpi?
— Najzupełniej. Pan wojewoda zapomni — ale to mniejsza. Nauczyłem się cierpliwości w swej włóczędze, a nie nauczyłem się prosić i dziękować. Zresztą jestem źle notowany w urzędach.
— No, no, — zobaczymy! A jak nie zapomnę — to zapraszam się do Nietroni na polowanie. Zresztą zaświadczę, że mi pan zwichniętą rękę nastawił znakomicie — łaskawie zażartował.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.