— Jezioro wasze i lasy ciągną się aż do Rydwian? — spytał hrabia.
— Nie. Graniczymy z Łuczą Jelców.
W jadalni opustoszało. Goście pozostali tylko z doktorem. Gospodarz przeprosił i przeszedł na gumno, panna wymknęła się, za nią zniknęły dzieci, starsza pani i patrjarcha.
Na podwórzu rozpoczynał się ruch wieczorny: nawoływanie drobiu, porykiwanie wracającego z pastwisk bydła, ludzkie głosy i pokrzykiwania.
— Pan te strony, wody i knieje, zna pewnie doskonale? — zagadnął wicewojewoda.
— Włóczęga stała mi się drugą naturą, a przyroda kochanką. Tak, znam te strony, wody, knieje i wszystko, co tu żyje i schron ma, tymczasem względnie bezpieczny. Żeby nie wojna — byłyby jeszcze łosie i bobry — ale to już chłopstwo wyniszczyło.
— Odhodujemy zpowrotem przy obecnych ustawach łowieckich. W lasach rządowych mamy już łosie i bobry. Z tego punktu upaństwowienie lasów byłoby wskazane.
Hrabia podał ramię damie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.