Stara Łuczycha, kucharka, zastukała do drzwi alkierzyka za kuchnią, gdzie mieszkała Ida.
— Panienko, dójki przyszły!
Dziewczyna zerwała się z posłania, umyła i ubrała błyskawicznie, zapasała fartuch, wzięła ciężką więź kluczy i wyszła. Dwór już zaczynał dzień roboczy. Spotkała ojca, idącego do stajen, wuja Kajetana, zajętego wiązaniem psów-stróżów, i otworzyła drzwi do piwnicy. Dójki wzięły konew na mleko i poszły do obór.
Ranek był jeszcze ledwie perłowy na świt. Zaskrzypiały żórawie studzienne, dopominały się żarcia cielęta, konie, piały koguty, snuli się ludzie. Ida pilnowała udoju, potem poszła do piwnicy, narządziła wirówkę, ujęła za korbę i puściła w ruch. Wnuczka starej Łuczychy, jedyna pomocnica gospodarstwa kobiecego, nalewała mleko.
Gdy skończyły, poszły do cieląt, potem do chlewków trzody. Dźwigały obie ciężkie