— Skądże wiesz?
— Bo mnie pytał, czy nie mamy krewnych Białozorów w Witebskiem, bo to jego krewni.
— Może być! — rzekł z namysłem stary. — Był Marcin Białozor pod Orszą — za Jana Kazimierza.
— A on nazywa się Stefan Sawicki i jego ojciec był inżynierem na kolei w Bobrujsku.
— Wywiad zrobiłaś porządnie! A pamiętasz, jak się zwie po niemiecku taka papla jak ty?
— Zaraz... — zamyśliła się, — już wiem! Plauderpasza!
— No to przynieś podręczniki i zeszyty, bo potrzeba ci powtórzyć niemiecki.
— Michasiu, nie zapomnij poczty! — poleciła ciotka i z tem się rozproszyli do roboty.
Po obiedzie pan Michał odrabiał lekcje z Terką w jadalni i trzymał ją trzy godziny. Gdy się nareszcie wyrwała na swobodę jak ptak, on poszedł do swej stancji, zasiadł u okna i zaczął z wielką wprawą podzelowywać stare buty. Szofer czytał — wreszcie książkę odłożył i długo się tej robocie przyglądał.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.