— Któżby! Bydło chamy! A dają — bo myślą — że przecież trzeba jakiś koniec zrobić — bo tak żyć nie sposób!
— Pan mówi, że się chamem nie urodził. A dlaczego pan teraz za chama siebie ma?
— Pan się pyta. Ubliżyłem panu zamiast podziękować, żeście mnie tu zatrzymali. Czy pan się przynajmniej zabezpieczył, że ta cholera, Kasa chorych — zwróci panu koszty za moją kurację i utrzymanie? Toć ta drańska instytucja — tysiące za mnie ściągnęła.
— Nie mam też ochoty z tą instytucją mieć jaki interes, i rad byłem ich się pozbyć z chrześcijańskiego domu.
— No, to niech się pan ode mnie niczego nie spodziewa za swą fatygę.
— Nie spodziewam się. Niech się pan uspokoi — przecież Kasa chorych to zwycięstwo socjalizmu, zdobycz dla proletarjatu. Ciężko wam dogodzić. My, nie pracujący obszarnicy, z niej nie korzystamy. Jak jest za co się leczyć, to się leczą — a nie, to milcząc, wyglądają śmierci.
— Ciekawość — poco mnie pan zatrzymał? Chyba macie jakie połamane maszyny
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.