z chamami, warsztaty z chamami, sołdactwo z chamami! Rozpusta, wódka, brud, wszy, nory, koszary, kazionna odzież i jadło — i samochód: szoferski przeklęty żywot. A potem wojna! Pędzali od Mazurów do Karpat, od Odesy do Rygi. Trza było kraść i łgać, głodować i rabować, po szpitalach odpoczywać! Pan nie wie, co to sołdacki, moskiewski szpital, to pan nie rozumie!
— Trzy lata szedłem pieszo przez bolszewicką Rosję — do kraju! Rozumiem!
— Do kraju! Otóż-to! Do kraju! I ja to słowo posłyszałem! A było to tak! Jak Moskale urządzili swój bolszewicki karnawał — w jakiemś miasteczku parszywem — i nasz pułk się zbuntował. Zdobyli gieroje monopolowy skład, pomordowali oficerów i zaczęli hulać. Nie poszedłem na tę operę — bo miałem dość tej uciechy — i spać mi się chciało. Samochody pułkowe stały przy drodze za miasteczkiem, była warta, ale poleciała też na zabawę. Myślę — szkoda pułkownikowskiej maszyny. Rolls był — istne cudo. A żeby nią w świat drapnąć i gdzie po drodze spuścić... Więc narządziłem maszynę — i czekam, co będzie. — W miasteczku wrzaski, strzały — a wreszcie
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.