i pożar. Aż słyszę — biegnie ludzi kilkoro, sapią jak miechy — wpadli między samochody.
— Narządzaj, Zawiślak! — ktoś woła. — Poznałem głos porucznika Majewskiego — co nami komenderował, — poruszyłem się. Błysnął na mnie latarką, rewolwer podniósł.
— To ty, Sawicki. Narządzaj z Zawiślakiem którąkolwiek maszynę i zmiatajmy. Ledwieśmy z życiem uszli.
— Rolls gotów! Niech pan porucznik siada.
— A tu jeszcze dwóch nadbiegło. Zakrzewski i Ofmański — karabiny mieli w garści, a sami bez tchu.
— Benzyny, ile wlezie blaszanek. Siadajcie, chłopcy, i jazda.
W moment ruszyliśmy — od miasteczka pogoń i wycie. Porucznik siadł obok mnie.
— Palcie, chłopcy — w kupę!
Palnęli — tamci też, aleśmy już byli daleko.
— A dokąd jechać? — pytam.
— Do kraju, do swoich!
— To niech pan porucznik mapę weźmie i komenderuje, bo ja tej drogi nie znam.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.