— Tam, na zachód! — machnął ręką — precz z tego mongolskiego piekła! Do swoich!
Byłaż to jazda! A ta maszyna! Z kochanką nie miałem takiej uciechy! Cicho szła jak chmura po niebie — a jak wicher prędko. Do rana jużeśmy bezpieczni byli od pościgu. Stanęliśmy w lesie — porucznik mapę obejrzał, zorjentował się — wytknął mi drogę, Zakrzewski czerwoną szmatę na patyku umocował — ja maszynie dałem ostygnąć — narządziłem — i dalej.
— Panie poruczniku, mam wódkę! — chwali się Zawiślak i podaje butelkę.
— Ile tego masz?
— Cztery!
A porucznik trzasnął ją o ziemię.
— Wyrzuć jeszcze dwie! Jedna nam starczy.
— Panie poruczniku! — skamle tamten.
Ino się porucznik obejrzał!
Miał twarz chudą i dziką — a oczy — jakby lód na bystrej rzece, szkliste i zimne.
Zawiślak wyrzucił dwie butelki.
— Jutro rano będziemy u swoich. Odpocznij, Sawicki, ja poprowadzę.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.