Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale — wysoko. Pod Radzyminem z ochotnikami był i ja z nim. Nogę mu obcięli wyżej kolana. Wysoko poszedł, a jakże! Na poczcie siedzi inwalida i listy adresuje tym, co nie umieją pisać.
— A przecie powtarzam — wysoko stoi!
— Oj kraju, ty kraju! Spalą gazu za tysiące na grobie nieznanego żołnierza i kwiaty noszą na paradach — a my, w gnoju i błocie!
W tej chwili wszedł Michaś i podał mu paczkę tytoniu i resztę pieniędzy.
— Było za te drobne pannie Terce karmelków kupić.
— Eee. Toć byłby wstyd! — oburzył się chłopak. — Tak ciężko zapracowane pańskie pieniądze!
— Oho, kawaler jeszcze się nie nauczył brać!
— My przywykli tylko dawać! — hardo odparł.
— Poczekajcie! I na was przyjdzie kreska i ugniecie łba!
— Nie da Bóg! Stryjku, ja skoczę do ogrodu Idzie pomóc.
— Pójdę i ja. A panu przyślę Terkę z kolacją. A potem spać. Gorączka spada. Zuch z pana.