którzy, wyzuci z mienia przez bolszewików, przybyli przed kilku laty i zostali.
— Bo to, wie pan, — mówiła z przejęciem — to wielkie szczęście takich ludzi mieć w domu. Tatuś się ogromnie ucieszył, jak przybyli.
— Bo co? Pomagają? — spytał.
— Takiego domu nic złego nie spotka.
— Kto to pannie Terce powiedział?
— Gabryk! Nasz brat, który na przyszły rok już będzie prawdziwym księdzem! Zobaczy go pan, bo na wakacje przyjeżdża, i ślicznie gra na skrzypcach.
— To może i Michaś księdzem będzie?
— Michaś za dziesięć lat tatusia zastąpi, bo tatuś już będzie za stary do roboty.
— A panna Terka — pannę Idę?
— O tak — może i prędziej, bo Idy napiera się Antek, nasz kuzyn, co ma też samochód i sam umie nim jeździć.
— Jakto? Napiera się?
— A no, chce się z nią ożenić — całe życie się napiera. Aj! — moje kaczęta już wołają jeść! — i poskoczyła do swego obowiązku.
Tak się powoli dowiadywał o sprawach tej dziwnej rodziny obszarniczej. Dziwił się, obserwował, i nieznacznie sam się zmieniał.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.