Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

lasy, zniszczone przez okupantów, i długie groble na mniej przepaścistych błotach, wśród których sączyły się leniwie mnogie dopływy Prypeci, Styru, Stochodu, tworząc siatkę wód, w której tylko miejscowy człowiek mógł się połapać.
Przed wojną był tu handel drzewem i zbożem, skórami, bydłem i rybą — szły tratwy z drzewem — ciężkie krypy. Po wojnie miasteczko zamarło, skurczyło się, wegetowało. Żydzi wyemigrowali w części do Ameryki i Palestyny, chłopi odbudowywali się, rozhodowywali bydło, dwory malały, borykały się z ciężarami nad siły, lub trwały w beznadziejnej ruinie i w oczekiwaniu zupełnej zagłady.
I był nad tym krajem zmierzch dawnych idei, i posępność jesieni, po której już nie oczekiwano ni wierzono w wiosnę.
Na rynku było pusto, w kramikach drzemali sprzedający. Po placu snuli się sennie ludzie, którym nie było spieszno jako typowym Poleszukom. Godło państwowe jaśniało na gminie, na posterunku, na szkole powszechnej, na poczcie, ale mowa mieszkańców i interesantów była rosyjska, rusińska lub żargon.