— Łuczański nauczyciel.
— A wy także wszyscy Łuczańscy.
— Ja Woszczanko Paramon, syn Keima Zajca.
— A wódka u was, we wsi, jest?
— Czemu! Można dostać! — uśmiechnął się.
— To mi przynieś butelkę.
Chłopiec wyciągnął rękę po pieniądze i cała banda zawróciła ku wsi kłusem.
Jednocześnie od dworu weszły powoli na groblę cztery woły bure, prowadzone przez dwóch ludzi, w podobnych barwą, burych siermięgach. Za nimi szedł właściciel.
Woły flegmatycznie, nie przestając żuć, popatrzały na samochód — dały się wprzęgnąć i ruszyły, stąpając ostrożnie po kłodach. Parobcy równie milcząc i powoli pykali fajki i szli bosi — jak po równym pomoście.
Sawicki się obejrzał, czy urwisy ze wsi nie wracają, potem ręką machnął i poszedł, podpierając się wyłamanym kijem. Noga dokuczała mu silnie. Gdy dobrnął do dworskiego obejścia, samochód stał już w dużym garażu przy kuźni, otoczony całem gronem ludzi. Było dwoje dzieci, niewiasta w ne-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.